niedziela, 10 lutego 2008

diabeł sienkiewiczowski


Wzmianka o naszej polskiej piekielnej chlubie, czyli o Borucie, w wiekopomnym dziele pseudostaropolskiego kiczu. Ave Henryk!
_____________________________________

"Jednakże widział Maćko, że nie ma innej rady, tylko trzeba obie dziewczyny dalej z sobą brać, że zaś i w duszy miał na to ochotę, więc nazajutrz, pożegnawszy staruszka przeora, ruszyli w dalszą podróż. Z przyczyny tajania śniegów i wezbranych wód jechali z większym trudem niż poprzednio. Po drodze dopytywali o opata i trafili na wiele dworów, plebanij, a gdzie ich nie było, to nawet i karczem, w których zatrzymywał się na noclegi. Łatwo było iść w jego tropy, gdyż rozdzielał hojne jałmużny, zakupował msze, dawał na dzwony, wspomagał podupadłe kościoły, więc niejeden dziadyga chodzący "po pytaniu", niejeden klecha (1), ba, nawet i niejeden pleban wspominali go z wdzięcznością. Mówiono ogólnie, ze "jechał jakoby anioł" - i modlono się za jego zdrowie, chociaż tu i ówdzie dawały się słyszeć obawy, że bliżej mu już do wiekuistego zbawienia niż do doczesnego zdrowia. W niektórych miejscach popasał dla zbytniej słabości po dwa i trzy dni. Maćkowi wydawało się też prawdopodobnym, że go dogonią.
Jednakże pomylił się w rachubie, gdyż zatrzymały ich wezbrane wody Neru i Bzury. Nie dojechawszy do Łęczycy, przez dni cztery zmuszeni byli zamieszkać w pustej karczmie, z której gospodarz wyniósł się, widocznie z obawy powodzi. Droga wiodąca od karczmy ku miastu, jakkolwiek wymoszczona pniami drzew, pogrążyła się i zaklęsła na znacznej przestrzeni w błotnistą topiel. Pachołek Maćków Wit, rodem z tych stron, słyszał coś wprawdzie o przejściu lasami, ale nie chciał podjąć się przewodnictwa, albowiem wiedział również, że w błotach łęczyckich miały swoje pielesze (2) siły nieczyste, a mianowicie możny Boruta (3), który rad naprowadzał ludzi na bezdenne mokradła, a następnie tylko za cenę duszy ratował. Sama karczma miała także złą sławę i jakkolwiek w owych czasach podróżni wozili z sobą żywność, za czym nie obawiali się i głodu, przecie pobyt w takim miejscu nabawiał nawet starego Maćka niepokoju.
Nocami słyszano harce na dachu gospody, a czasem pukało coś i we drzwi. Jagienka i Sieciechówna śpiące w alkierzu, tuż koło wielkiej izby, słyszały też w ciemnościach jakoby szelest drobnych stóp po polepie, a nawet i po ścianach. Nie przerażało ich to zbytnio, albowiem obie przywykły były w Zgorzelicach do skrzatów, które stary Zych nakazywał swego czasu karmić i które wedle powszechnego w tych czasach mniemania, byle im kto nie żałował okruszyn, nie bywały złośliwe. Lecz pewnej nocy rozległ się w pobliskich gąszczach głuchy i złowrogi ryk, a nazajutrz odkryto ślady ogromnych racic na błocie. Mógł to być żubr albo tur, lecz Wit utrzymywał, że i Boruta, choć nosi postać ludzką, a nawet szlachecką, ma zamiast stóp racice, buty zaś, w których się pokazuje między ludzi, zdejmuje dla oszczędności na błotach. Maćko, zasłyszawszy, że można go sobie przejednać napitkiem, namyślał się przez cały dzień, czyby nie było grzechem uczynić sobie złego ducha przyjacielem, i radził się nawet w tym względzie Jagienki.
- Powiesiłbym na noc na płocie wołową mecherę pełną wina albo miodu - rzekł - i jeśliby go w nocy co wypiło, to byśmy przynajmniej wiedzieli, że krąży.
- Byle mocy niebieskich przez to nie obrazić – odrzekła dziewczyna - bo nam błogosławieństwo potrzebne, abyśmy Zbyszkowi szczęśliwie poratowanie dać mogli.
- Toż i ja tego się boję, ale tak myślę, że co miód, to przecie nie dusza. Duszy nie dam, a co tam dla mocy niebieskich jedna mechera miodu znaczy!
Po czym zniżył głos i dodał:
- Że ślachcic ślachcica, choćby największego zawalidrogę, poczęstuje, to zwykła rzecz, a ludzie gadają, że on ci ślachcic (4).
- Kto? - zapytała Jagienka.
-Nie chcę nieczystego imienia wspominać. Jednakże tegoż wieczora zawiesił Maćko na płocie własnymi rękoma duży wołowy pęcherz, w jakich pospolicie wożono napitki - i nazajutrz okazało się, że pęcherz został do dna wypity.
Wprawdzie Czech, gdy o tym opowiadano, uśmiechał się jakoś dziwnie, ale nikt na to nie zważał, Maćko zaś rad był w duszy, albowiem spodziewał się, że gdy przyjdzie przeprawiać się przez błota, nie zajdą przy tym jakieś niespodziane przeszkody i wypadki.
- Chybaby nieprawdę powiadali, że zna jakowąś cześć - mówił sobie.
Przede wszystkim należało jednak zbadać, czy nie ma jakowegoś przejścia przez lasy. Mogło to być, albowiem tam, gdzie grunt utrwalon byt przez korzenie drzew i zarośli, ziemia nie rozmiękała łatwo od dżdżów. Wszelako Wit, który jako miejscowy mógł najlepiej spełnić tę czynność, na samą o niej wzmiankę począł krzyczeć: "Zabijcie, panie! nie pójdę!" Próżno mu tłumaczono, że w dzień siły nieczyste nie mają władzy. Maćko chciał sam iść, ale skończyło się na tym, że Hiawa, któren był pachołek zuchwały i rad wobec ludzi, a zwłaszcza wobec dziewcząt, puszył odwagą, wziął za pas topór, w rękę kosztur i poszedł.
Poszedł do dnia i spodziewano się, że koło południa wróci, a gdy go nie było widać, poczęto się niepokoić. Próżno czeladź nasłuchiwała od strony lasu i po południu. Wit machał tylko ręką: "Nie wróci albo jeśli wróci, to gorze nam, to Bóg wie, czy nie z wilczą mordą, na wiłkołaka przemienion!" Słysząc to, bali się wszyscy; sam Maćko był nieswój, Jagienka czyniła, zwracając się ku borowi, znaki krzyża. Anulka zaś Sieciechówna próżno szukała co chwila na swych ubranych w spodeńki kolanach fartucha i nie znajdując nic, czym by mogła oczy przysłonić, przysłaniała je palcami, które wnet stawały się mokre od łez, jedna za drugą kapiących.
Jednakże w porze wieczornego udoju, właśnie gdy słońce miało zachodzić Czech wrócił - i nie sam, jeno z jakąś ludzką postacią, którą pędził przed sobą na powrozie. Wypadli zaraz wszyscy ku niemu z okrzykami i radością, ale umilkli na widok owej postaci, która była mała, kosołapa (5), zarosła, czarna i przybrana w skóry wilcze.
- W imię Ojca i Syna, cożeś to za bezerę (6) sprowadził? - zawołał, ochłonąwszy, Maćko.
- A co mi tam - odrzekł giermek - powiada, że człowiek i smolarz, ale czy prawda - nie wiem.
- Oj, nie człowiek to, nie człowiek! - ozwał się Wit. Lecz Maćko nakazał mu milczenie, za czym jął bacznie przypatrywać się schwytanemu i nagle rzekł:
- Przeżegnaj się! duchem mi się tu przeżegnaj!...
- Pochwalony Jezus Chrystus! - zawołał jeniec i przeżegnawszy się co prędzej, odetchnął głęboko, spojrzał z większą ufnością na zgromadzonych i powtórzył:
- Pochwalony Jezus Chrystus! - bom ja też nie wiedział, czy-lim w krześcijańskich, czy w diabelskich rękach. O Jezu!...
- Nie bój się. Między krześcijany jesteś, którzy radzi mszy świętej słuchają. Cóżeś zacz?
- Smolarz, panie, budnik. Jest nas siedmiu w budach z babami i dziećmi.
- Jakoż daleko stąd?
- O dziesięć stajań niespełna.
- Którędyż do miasta chadzacie?
- Mamy swoją drogę za Czarcim Wądołem.
- Za czarcim? Przeżegnaj no się jeszcze raz!
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, amen.
- To dobrze. A wóz tą drogą przejdzie?
- Teraz grząsko wszędy, chociaż tam nie tak jak na gościńcu, bo wądołem wiater dmie i błoto suszy. Jeno do Bud bieda, ale i do Bud znający bór pomału przeprowadzi.
- Za skojca przeprowadzisz? ba! niechby za dwa! Smolarz podjął się chętnie, wyprosiwszy jeszcze pół bochenka chleba, bo w lesie, chociaż głodem nie przymierali, ale chleba z dawna nie widzieli. Ułożono, że wyjadą nazajutrz rano, gdyż pod wieczór było "niedobrze". O Borucie mówił Smolarz, że okrutnie czasem "burzy" w boru, ale prostactwu krzywdy nie czyni i zazdrosnym będąc o księstwo łęczyckie, innych diabłów po chrustach gania. Źle tylko spotkać się z nim w nocy, zwłaszcza gdy człek napity. W dzień i po trzeźwemu nie ma przyczyny bać się."
_____________________________________

(1) klecha - posługacz kościelny
(2) pielesz (staropolskie) - legowisko, kryjówka
(3) Boruta - wg podań ludowych był to czart pilnujący wielkich skarbów w zamku łęczyckim, chętnie również przebywający w okolicznych mokradłach i borach (stąd nazwa)
(4) "że on ci ślachcic" - w niektórych odmianach podań o Borucie występuje on jako szlachcic polski
(5) kosołapa - krzywonoga (kosy - krzywy)
(6) bereza (gwarowe) - bezecnik, szkarada, potwór
_____________________________________

Henryk Sienkiewicz
"Krzyżacy" tom III, rozdział X

Państwowy Instytut Wydawniczy
wydanie XXXI
Warszawa 1977
s. 108-113

Brak komentarzy: